logo


פולאווער, משה, געווען איז א געטא

Pulawer, Mosze (1963), Było sobie getto

© Tekst polski Dariusz Dekiert 2005

 

Teatr w getcie (s. 41-48)

 

(41)

 

            11. maja 1940 getto łódzkie zostało ostatecznie zamknięte. Przebywało w nim wielu artystów, poetów, malarzy, aktorów, tancerzy, muzyków, dyrygentów, którzy mieli ogromny wkład w przedstawienia, koncerty i inne przedsięwzięcia, odbywające się w getcie. W tym samym czasie kilka partii zdecydowało wysłać swych młodych członków na Marysin. Był to obszar przylegający do cmentarza żydowskiego, należący również do łódzkiego getta.

            Powstało w ten sposób wiele kolektywów. Każdy z nich miał przydzielony kawałek ziemi, którą należało uprawiać, oprócz tego każdy dostawał osobny przydział żywności.

            Na Marysinie znajdowało się około półtora tysiąca osób – kobiet i mężczyzn. Grupy te prowadziły według swych możliwości pracę kulturalną – organizowały wieczorki, lekcje, dyskusje o żydowskich klasykach i.t.p

            Taka praca nie zadowalała ich jednak. Chcieli również stworzyć studium teatralne.

(42)

Będąc w getcie ja także myślałem o stworzeniu takiego studium. Pewnego razu przyszła do mnie delegacja złożona z różnych partii z propozycją, aby założyć studium teatralne na Marysinie.

Kilka dni później przybyłem na Marysin i zebrałem grupę chętnych do pracy w takim studium. Przeegzaminowałem tych ludzi i wybrałem najzdolniejszych z nich. Rozpocząłem próby w studium. Grupa była zachwycona. Zapomnieli, że znajdujemy się w getcie i że z żółtej budki strażniczej znów zastrzelono kilku Żydów udających się do pracy. Zapomniano także, że katuje się dzieci i dorosłych, przekradających się przez druty aby zakupić kawałek chleba po polskiej stronie. Zapomniano, że przy szpitalu zastrzelono Żyda. Strażnik, który strzelał z daleka podszedł, żeby zobaczyć, czy postrzelony umarł. Gdy ujrzał, że jeszcze żyje, strzelił jeszcze raz i ... rozkazał zabrać go do szpitala.

Trupa zaangażowała w próby całą swą energię. Było mi ciężko przychodzić na Marysin – było się tam naprawdę zagrożonym. Mimo wszystkich trudności chodziłem tam i prowadziłem próby. Z wielkim wysiłkiem i masą pracy przygotowałem program. Był on oparty na twórczości poetów: M. Brodersona, I. Mangera, A. Łuckiego, M. Gebirtiga oraz na muzyce Henocha Kona, Dawida Bajgelmana, Herca Rubina.

Program był gotowy do wystawienia. Ale gdzie grać? Nie było żadnego teatru. Nie spocząłem, póki nie znalazłem sali – w gimnazjum na ulicy Franciszkańskiej 76. Wcześniej było tam polskie gimnazjum. W getcie należała ona do szkoły żydowskiej. Wtedy getto miało jeszcze żydowskie szkoły.

Poszedłem do dyrektora i opowiedziałem mu o całej sprawie, że mam wspaniałe studium teatralne, że przygotowałem dobry program i chciałbym dostać salę gimnastyczną na przedstawienie.

(43)

Dyrektor odpowiedział mi: "W zasadzie się zgadzam, chcę jednak zobaczyć aktorów."

Zebrałem moich studentów i poszedłem z nimi do szkoły na egzamin.

Próba wypadła dobrze. Wszystko było wspaniałe, powiedział mi dyrektor szkoły. Dostaniemy salę na jedno przedstawienie.

Wraz z całą grupą rozpocząłem przygotowania do przedstawienia. Musieliśmy do tego celu przystosować salę gimnastyczną. Zebraliśmy stare drzwi, deski, kawałki kartonu i zrobiliśmy scenę z kurtyną, kawałkami kolorowego papieru przykryliśmy elektryczne lampy – i już mieliśmy światło i efekty.

Wszystko było przygotowane. Przedstawienie odbyło się w sobotę po południu. Przyszło na nie sporo osób. Sala była nabita ludźmi. W sali gimnastycznej przy ścianach są drabinki, żeby dzieci mogły wykonywać ćwiczenia – ludzie powchodzili na nie. Wyglądali, jakby wisieli w powietrzu.

Publiczność przyjęła przedstawienie entuzjastycznie. Wiele osób odeszło bez biletów.

Prezesa getta, Mordechaja Chaima Rumkowskiego na przedstawieniu nie było, lecz jego ludzie przyszli i bardzo im się spodobało. Przekazali Rumkowskiemu, że było to naprawdę dobre przedstawienie.

Nie mogłem zrobić w szkole więcej niż jednego przedstawienia, dalej byłem więc zainteresowany lokalem. Po pewnym czasie wynaleziono lokal należący wcześniej do endeków, dobrze znanych łódzkiej ulicy antysemitów. I właśnie w tym lokalu znaleziono gotowy teatr, ze sceną i setką miejsc siedzących.

(44)

Znaleziono też różne instrumenty dęte, które później bardzo przydały się muzykom.

Zacząłem przygotowywać przedstawienie od początku – tak jak powinno się grać w normalnym teatrze, a nie na stołach i ławkach jak w sali gimnastycznej.

Przedstawienie trwa: sala jest przepełniona; studenci mają tremę; wszystko jak w prawdziwym teatrze... Prezes, Mordechaj Chaim Rumkowski siedzi na Sali, dookoła niego – sztab współpracowników. Siedzi w pierwszym rzędzie. Program podoba się publiczności, prezesowi – nie.

Trwają "Pacyfiści" Mosze Nadira. W tekście mówi się o moim cesarzu i twoim cesarzu. To mu się nie podoba, gdyż w getcie na Prezesa mówiono "cesarz". Finałową częścią programu są "Żydzi – szmidzi" Mosze Brodersona. "Cesarz" zobaczył w numerze czerwone światło i młodych ludzi z młotami w dłoniach. Wygląda na to, że trochę się wystraszył... Krzyknął do swojego zastępcy, dr Szikera:

- Gdzieś ty mnie zaprowadził? Do rewolucjonistów?

Dr Sziker odpowiedział mu spokojnie:

- Jeżeli to są rewolucjoniści, to ja jestem największym z nich...

Stary prezes krzyknął:

- Natychmiast zamknąć!

I teatr zamknięto.

Po wielu interwencjach u dr Szikera i osobistego lekarza Prezesa, dr Millera udało się na nowo otworzyć teatr. Wydano pozwolenie na dwa przedstawienia raz w tygodniu. W każdy wtorek graliśmy od szóstej do ósmej i od ósmej do dziesiątej.

To był początek. Potem przyłączył się do nas świetny malarz modernista Pinchas Szwarc. Teatr stał się w getcie faktem.

Zaczęliśmy grać codziennie. Trupa składała się z osiemnastu osób, chóru, grupy tanecznej prowadzonej przez znaną nauczycielkę tańca, Krukowską.

(45)

Przez pewien czas występowała także tancerka, Zina Krusz. Kierownictwo muzyczne spoczywało w rękach Dawida Bajgelmana, reżyserem był Mosze Pulawer, a malarzem Pinchas Szwarc.

            Teatr na Krawieckiej 3 został później zamieniony na dom kultury. Działała przy nim orkiestra symfoniczna pod kierownictwem dwóch znanych dyrygentów: dyrygenta Filharmonii Łódzkiej, prof. Teodora Ridera oraz Dawida Bajgelmana, długoletniego dyrygenta w Teatrze Żydowskim.

            W skład orkiestry symfonicznej wchodziły czterdzieści cztery osoby, świetni muzycy. Koncerty tradycyjnej muzyki żydowskiej dyrygował Dawid Bajgelman. Jego twórczość ludowa była bardzo popularna. Przez długi czas pracował w teatrze "Ararat" i w innych teatrach rewiowych. Jego kompozycje były śpiewane na całym świecie. Dawid Bajgelman zginął w Oświęcimiu, w sierpniu 1944 r.

Dom kultury na Krawieckiej 3 stanowi bogaty rozdział w historii getta łódzkiego. Organizowano tam koncerty symfoniczne, koncerty śpiewu solowego, przedstawienia teatralne i wiele innych imprez.

Z teatrem i domem kultury współpracowało wielu poetów: łódzki humorysta Sz. Janowski, piszący na potrzeby teatru humoreski, dialogi, monologi, świetne duety. Piosenki i większe utwory sceniczne pisał młody, utalentowany poeta A. Joachimowicz, który dzisiaj mieszka w Nowym Jorku. Joachimowicz i Janowski byli stałym współpracownikami teatru w getcie łódzkim. Także inni poeci pisywali od czasu do czasu dla teatru.

Programy, które wystawiałem w getcie były niewinne, to znaczy, nie mogła się w nich pojawić satyra polityczna, czy krytyka miejscowych "szych".

(46)

Do tego program nie miał nazwy. Musiałem o tym pamiętać przy zestawianiu programu, gdyż większa jego część spoczywała na moich barkach. Bardzo uważałem, żeby program był niewinny nigdy nie dopuściłem do tego, żeby znalazł się w nim jakiś numer, czy piosenka, które mogły urazić Prezesa. Musiałem toczyć ciężkie boje z kierownikiem kulturalnym domu kultury, Szenickim.

            Szenicki objął później urząd "ministra pracy".

            Szenicki był jednym z najbardziej zaufanych ludzi "cesarza" Rumkowskiego i wcale nie było łatwo się do niego dostać. W końcu był "ministrem"...

            Był to kiedyś mój dobry przyjaciel. Uczyliśmy się razem w studium teatralnym w Łodzi. Zapomniał o tym wszystkim i zachowywał się z całą bufonadą jak gettowa "szycha".

            Programy, które wystawiałem były świetnie wyposażone w kostiumy, dekoracje, światło, orkiestrę – wszystko było na poziomie. Dekoracje i kostiumy były wykonane z nowych materiałów. Teatr obsługiwał wszystkie resorty. Każda fabryka brała jedno przedstawienie, dlatego bilety do teatru były nie do dostania. Gdy ktoś chciał mieć bilet, musiał porozumieć się z odpowiednim resortem, który wziął dane przedstawienie.

            Teatr miał wielkie powodzenie. Każde przedstawienie było świętem.

            Publiczność przychodziła do teatru wystrojona. Przez te kilka godzin ludzie zapominali o wszystkich gettowych zmartwieniach. W warsztatach śpiewano piosenki zasłyszane w teatrze, powtarzano żarty.

(47)

            Późniejsze programy były inscenizacjami Szolema Alejchema, Pereca, Moni Lejba. Wystawiałem "Cudownego konia" (Dos wunder-perd) Moni Lejba. Była to mała komiczna opera, w bardzo nowoczesnym wykonaniu, która cieszyła się dużym powodzeniem. Także "Chory chłopczyk" (Dos kranke jingl) Pereca, "Szynk" (Szenk) Kulbaka, "Walc" (Der wals) A. Łuckiego, czy "Napisałem królewnie piosenkę" (Ch`hob malkelen a lid farfast) oraz "Złoty paw" (Di gildene pawe) I. Mangera były szlagierami w teatrze. W każdym programie przynajmniej połowę zajmowała twórczość Mosze Brodersona.

            "Rodzina Kelber" (lub: Rodzina Cielaków Miszpoche Kelber), "Serenada" (Serenade), "Sambatiańczycy" (Sambatianer), "W szopie" (In szop), "Piekarze mac" (Mace – beker) A. Joachimowicza były wystawiane w wielu programach. W tych scenach odgrywano wydarzenia z getta. Numery te były bardzo rzeczywiste, zarówno językowo jak i tematycznie.

            "Kominiarze – dialog komiczny" (Kojmenkerer – a komiszer dialog), "Gołąbek" (także imię żeńskie: Tojbe) – trio Sz. Janowskiego były, jak  zawsze, numerami rozrywkowymi.

            "Kto się pierwszy zaśmieje" (Wen der erszter wet lachen) M. Gebirtiga był najbardziej wystawnym i zarazem najlepszym numerem programu, gdyż do tego numeru potrzebny był za każdym razem chleb, a chleb był w getcie najdroższym skarbem. Numer ten był wykonywany przez dwójkę aktorów: Manie Peterman i Estuszę Berger. Byli szczęśliwcami. Każdego dnia mieli świeży chleb, upieczony specjalnie na ten numer. Chleb ten był dodatkiem do aprowizacji. Inni aktorzy często prosili mnie, żebym wystawiał więcej takich numerów, w których jako rekwizyt występuje chleb.

            Dwaj uczestnicy nie zjadali jednak chleba sami, lecz dzielili się z innymi. Każdy dostawał kawałeczek.

            Częste wysiedlenia z getta stworzyły sytuację, w której pośród publiczności zawsze znajdowała się grupa ludzi mająca już nakaz wyjazdu. Tydzień później ludzi tych nie było już wśród żywych.

(48)

            Będąc w teatrze nieszczęśnicy ci zapominali o wszystkim, śmiali się i cieszyli. Dla takich ludzi graliśmy w teatrze.

            Tak to graliśmy do końca 1943 r. Cała trupa teatralna, muzycy i inni pracownicy zostali przydzieleni do różnych robót. Przedstawienia odbywały się jeszcze, lecz nie w teatrze. Każdy resort organizował przedstawienie u siebie. W getcie nie można było już oficjalnie wystawiać sztuk teatralnych, jednakże organizowano spektakle, koncerty symfoniczne – w tych krwawych, burzliwych dniach getta łódzkiego.

 

Żydowscy aktorzy w getcie łódzkim (s. 59-61)

 

(59)

            Gdy Niemcy zamknęli getto łódzkie 11. maja 1941 r., na jego terenie znajdowało się dwunastu profesjonalnych ludzi teatru: Rakow z żoną, Rajchenberg z żoną, Herszkowicz z rodziną, pani Bezman z synem, pani Foderman i kompozytor Dawid Bajgelman, który był jej mężem, Manie Peterman z córeczką, Goldberg, Mosze Pulawer z rodziną, Lolek Jelin, charakteryzator, z rodziną, Calbe (?) pracująca/pracujący w garderobie, Spokojny, robotnik sceniczny z rodziną.

            Każdy z wyżej wymienionych miał jakieś zajęcie. Z żydowskimi aktorami i aktorkami bardzo się liczono.

            Część z nich pracowała przy warzywach, część w fabrykach.

Kiedy powstało studium teatralne pod kierownictwem Mosze Pulawera, przyciągnął on część aktorów do pracy.

Teatr w getcie był w zasadzie kabaretem. W roku 1942 zebrali się wszyscy aktorzy i chciano wystawić poważne przedstawienie. Nie wszyscy chcieli występować w kabarecie, postanowiono więc, że wystawi się "Dybuka" An-Skiego. Po pierwszych dwóch próbach kierownik kulturalny, Szenicki, stwierdził, że "Dybuk" nie pójdzie, gdyż Niemcy na to nie pozwolą.

Zaproponowano mi wtedy, żebym dalej występował ze studium i wystawiał numery kabaretowe.

Rajchenberg i Herszkowicz od czasu do czasu załapywali się na jakiś występ. Pracowali u miejscowych "szych", rozdzielających kartofle wśród mieszkańców getta łódzkiego.

(60)

Od czasu do czasu przywódcy ci zarządzali wystawienie jakiegoś przedstawienia, więc obaj aktorzy mogli się przynajmniej wyżyć aktorsko, gdyż żyć z tego się nie dało.

Rakow w zachorował i umarł getcie. Także Lolek Jelin zmarł po operacji. W czasie jednej z akcji zabrano Calbe (?). Także w getcie zmarła żona Dawida Bajgelmana, aktorka J. Foderman. Tak oto w getcie łódzkim zmarła część braci aktorskiej.

Na początku getta teatrzyki rewiowe wyrastały w nim jak grzyby po deszczu – grano na strychach i w piwnicach.

Kiedy oficjalnie zabroniono wystawiania sztuk, resorty organizowały przedstawienia na własną rękę. Znaczyło to oczywiście – nieoficjalnie.

W warsztatach często słychać było śpiew – wtedy głód nie dokuczał aż tak strasznie. Podczas śpiewania zapominano o wszystkim, nawet o tym, że znajdowano się w getcie.

Trwało to jednak jedynie tak długo, jak długo śpiewano, potem znów na twarze robotników powracał smutek getta.

Kiedy można było wystawić sztukę teatralną w getcie, było to wielkie święto. Można było usłyszeć: dzisiaj idę do teatru na strych; jutro będę w teatrze w piwnicy. Żartowano. Nikt nie mógł oszacować, jak poważna jest sytuacja w getcie.

Pewnego razu powiedział mi młody humorysta, Sz. Janowski:

- Słuchaj Pulawer, oszukam Niemców. Zostanę spalony, ale tylko z jednej strony.

Był to żart, jednak niestety dokładnie tak się stało... Sz. Janowski stracił nogę, uciekając 5 listopada 1939 do Warszawy, razem z wszystkimi mężczyznami. To była niemiecka prowokacja. Chcieli oni w ten sposób skoncentrować wszystkich mężczyzn na drogach do Warszawy, aby łatwiej móc ich zbombardować.

(61)

Tak też się stało z uciekinierami do Warszawy.

            Wszyscy aktorzy z getta łódzkiego zginęli. Oprócz jednego – piszącego te słowa Mosze Pulawera.

            Wszystkich wysłano do Oświęcimia, a los chciał, żebym grał w teatrze w Oświęcimiu – niedaleko od krematoriów, w których zostali spaleni moi przyjaciele.


[ modified 12-03-2006 | Content © Dariusz Dekiert ]