logo


DER NISTER (PINCHAS RABINOWICZ):
PUSTELNIK I KOZA
 © Tekst polski Dariusz Dekiert 2005

            Była jasna, mroźna zimowa noc. Gwiazdy i księżyc na niebie, śnieg, puszysty śnieg na polach. A od drogi - żadnego dźwięku: - ni konia z saniami, ni dzwonka na trakcie, tylko pole i spokój, spokój i śnieg aż po horyzont.
W słomianym kręgu, ze światełkiem pośrodku, siedziały biesy, a zwali ich: Kiep, Błazen i Zły. Siedzieli, nogi podkurczone, chude ciała skulone z zimna, na coś czekając, czegoś wyglądając, patrzyli tak i milczeli, całkiem bez zajęcia. Nagle odzywa się Kiep w te słowa:
- Posłuchać biesy: coś źle się dzieje, księżyc przeszkadza, księżyc jaśnieje, śnieg dookoła, nikt nas nie woła, nikt przejść nie raczy, a bies bez pracy... Ludzi ni śladu - nie idą, nie jadą, ni dzwonka głosu - odmiany losu – potrzebujemy... Kiep nie jestem, jak czegoś nie wymyślę!
- Wymyślę - odzywa się Błazen.
- Na pewno – podchwytuje Zły - nu?
Kiep czeka chwilę. Zaraz potem podrywa się nagle z miejsca, na nogi staje, twarz ku polu skierował, patrzy i - już opuścił krąg, i człap, człap, noga i pole, pole i noga, znika w dali za horyzontem.
Cicho. Upływa parę minut, parę minut nic. I znów pojawił się Kiep na horyzoncie, i bliżej, bliżej, i szybko, szybko, i już nie sam, już nie piechotą: Kiep jechał na capie. Nogami boki mu ściska, rękami brody się uczepił. I jedzie tak, nie popuszcza, szybko i z impetem w stronę kręgu. I zsiadł z capa Kiep, za rogi go złapał, do kręgu wprowadził, usiadł, capa pogłaskał, odetchnął i tak rzecze:
- Capie, capie, synu kozy, zaraz wezmę cię w powrozy, jak nie zgadniesz nam raz - dwa, gdzie przebywa dzisiaj ta, nasza stara, która dla nas zajęcie dzisiaj ma: coś powiedzieć, czy coś strącić, przy porodzie mózg pomącić, koty dręczyć, konie płoszyć, matki budzić, w snach je straszyć: senna woda, senne morze, ogień senny, senny pożar, wilki wyją do księżyca - nasza stara Czarownica?
Cap potrząsnął łbem, o ziemię rogami stuknął: tak, wie.
- Jak rozkażesz, jak rozkażesz, drogę w nocy księżyc wskaże; śnieg jest biały, pole puste, Czarownicę wnet za chustę wam przywiodę... Posłuchajcie mości czarty, krąg zostawcie mi otwarty - mam swe słowo, mam swą mowę, capi zapach, kozią głowę - nie przywiodę jej raz - dwa, czy spod mostu, czy spod szkła, nie przywiodę jej wam już, czy na niebie, czy wśród zbóż, czy na wierzchu, czy też na dnie - niech wasz wyrok na mnie spadnie: - Powiesicie mnie za brodę.
Wysłuchały biesy kozła, chwilę patrzyły po sobie, jakby się spojrzeniami naradzały, aż postanowiły po namyśle:
- Puścić capa, aby dostać Czarownicę.
Wziął Błazen capa za rogi, z kręgu wyprowadził: Idź ...
- A wy- powiedział odwróciwszy się do Błazna cap - czekajcie.
I powrócił Błazen do swoich, znów się skurczył, nogi podciągnął, na brzegu słomianego kręgu przycupnął i począł wraz z innymi spokojnie i cierpliwie czekać.
Cicho i świetliście wisiał księżyc nad ich głowami, jasno i czysto zaglądał w krąg i tak świecąc i zaglądając płynął po rozgwieżdżonym zimowym niebie. Złoty księżycowy pył rozsiewał się wokół, tworząc duży świetlisty krąg, a gwiazdy nad nim i pod nim wiszące towarzyszyły mu w tej wędrówce.
Cicho. Noc księżycowa i pole w nocy...
Nagle - i zza księżyca, z jego jasnej, wysokiej dali ukazała się Czarownica na długiej miotle: z góry, z góry, bliżej, bliżej, i - już w kręgu biesów wylądowała. Złapała oddech, z nieba, nocy i wysokości wróciwszy, i w te słowa do Kpa się odzywa:
- Kiep czemuś mnie wzywał? Po co mi noc i lot zakłócasz?
I odpowiedział jej Kiep:
- Czarownico szanowna, dookoła smutno, a biesy – ja, Błazen i Zły-bez zajęcia.
- To czegóż chcesz?
- Bajki, Czarownico kochana, może o czymś słyszałaś, coś widziałaś....
- Na przykład?
- O wszystkim, tylko nie o kpinach.
- A ty Błazen?
- O wszystkim, tylko bez błazenady.
A Zły dodał:
- Wszystko dobre, tylko żeby się źle skończyło.
I Czarownica zaczęła:
            W dalekim dzikim borze mieszkał sobie raz Pustelnik. Mijał rok za rokiem, a on żywił się trawą i ziarnami, popijając wodą z ukrytego niedaleko leśnego źródła. Całymi latami od ludzkich osad oddalony siedział tak w lesie w jaskini, aż stał się dziki i zarośnięty, bardziej do zwierza z ludzką twarzą, niż do człowieka podobny.
Zdarzało się tylko czasem, że niedźwiedź jakiś czy wilk na leśnych ścieżkach go napotkały. Zatrzymywały się wtedy wpół kroku, chwilę bez ruchu stawały, patrzyły tak na niego, patrzyły, by potem cicho i w zwierzęcym jakimś przestrachu z drogi ustępować.
Przybłąkała się raz do Pustelnika dzika leśna koza i zamieszkała wraz z nim w jaskini. Z ręki mu jadła, przy boku spała, dniami i nocami na wszystkich leśnych ścieżkach mu towarzysząc. I podzielił się Pustelnik z tym niemym i czystym stworzeniem swym światem: mówił i wymawiał, opowiadał i wypowiadał się, swoje świeżo wydumane poranne mądrości i wieczorne przemyślenia jej powierzał i przekazywał.
I bywało - często latem, późnym popołudniem, w lesie pomiędzy drzewami i liśćmi - Pustelnik siadywał na ziemi, a obok niego stała kózka... Brał ją wtedy za łeb, odwracał do niej twarz i długo, długo, uważnie i z uśmiechem na ustach patrzył w jej dzikie, naiwne i czyste oczy, mamrocząc do niej w języku, którego resztki zostały mu gdzieś jeszcze w pamięci, spoglądając na nią i mamrocząc:
- Kózka, kózka, moja kózka....
Tak minął rok, potem drugi: pół dnia spędzał na kolanach na modlitwie w swojej jaskini w lesie, modląc się za wszystko, co p o z a lasem, a potem z kózką swą jedyną słowami i czystymi myślami się dzieląc.
Aż pewnego razu - był akurat piękny leśny dzień. Pustelnik odszedł trochę dalej niż zwykle od jaskini i zbłądził w lesie. Jak to bywa: cichy i zamyślony, od drzewa do drzewa, z miejsca na miejsce, aż zaszedł w zupełnie obcą gęstwinę. I gdy tak zaczął się dokładnie nieznanemu miejscu przyglądać, chcąc już odwrócić się i z powrotem ruszyć, pojawił się przed nim nagle człowiek - jakby wyrósł spod ziemi. Nieznajomy rzucił mu nieme i rozkazujące spojrzenie i rzekł:
- Pustelniku, wołają.
- Kto?
Żadnej odpowiedzi.
- Dokąd?
Nieznajomy ukazał swe milczące i obce plecy i dał Pustelnikowi znak, aby ten podążał za nim...
Pustelnik odwrócił się jeszcze na moment, na drogę powrotną spojrzał, w myślach się z lasem, jaskinią i kózką pożegnał, potem znów się obrócił i, nie pytając już o nic, bezmyślnie i poddańczo podążył za Nieznajomym. Szli tak i szli, godzinę, potem dwie; Nieznajomy nie spojrzał w tym czasie ani razu za siebie i nie zamienił z Pustelnikiem żadnego słowa, tylko spokojnie i równo szedł swoją drogą, wiodąc pewnie i władczo Pustelnika za plecami. Z miejsca na miejsce, z cichego lasu w cichy las, gdzie stopa ludzka nie stanęła, tylko ziemia i korzenie, cicha ziemia w głębokim lesie.
I tak nastał wieczór. Słońce było już bardzo nisko pomiędzy drzewami. Zagubione między gałęziami ciche i złociste słoneczne pasy kładły i rozciągały się daleko między drzewami, las zaś stał spokojnie i całkiem nieruchomo. A Nieznajomy z Pustelnikiem zapuszczali się coraz głębiej i głębiej. Zaczynało się robić coraz ciszej i coraz ciemniej. Słoneczne pasy poczęły pomalutku, pomalutku znikać. W lesie coś westchnęło, a potem zapadła cisza. Cisza i las, leśna noc, a w ciszy tej ukazał się przed Nieznajomym i Pustelnikiem Karlik. Mały, chłodny i cichy, z zimną twarzą eunucha szedł tak sobie, ręce w kieszeniach; kapelusik zawinięty powyżej czoła tak, że zatrzymał mu się na potylicy, ot spacerował szeroko i z rozmachem pomiędzy drzewami. Nieznajomy zatrzymał się naprzeciw niego i spytał:
- Karlik, skąd to?
- A zewsząd - brzmiała odpowiedź.
- A dokąd?
- A dokąd zawsze wszyscy...
- A czemuś taki wesoły?
- A temu.
- Od czegóż to Karliku?
- Że wędrowcy wędrują, a przechodnie przechodzą, głupcy szukają a święci się modlą, Pustelnicy poszczą, czarownice gadają, a wiedzieć.... wie Karlik!
- Że co?
- Że daleko jest góra, pod górą jaskinia, na jaskini kamień, a na kamieniu pieczęć....
- A  w jaskini?
- W jaskini - zwój, a na zwoju napisano...
- Że?
- Że radość w skrzydłach, orły w chmurach, oczy w głowie, dal przed oczami, a prawda - niedaleko i niewysoko.
- A gdzie?
- Prawda w ziemi.
- Naprawdę?
- Tak, prawda to ziarno.
- A miejsce?
- To tajemnica.
- Ale ktoś o tym wie?
- Ot jego... koza!
I tu wskazał Karlik na Pustelnika, i udał się dalej - ręce w kieszeniach, zimno, drobno i przyziemnie - w swoją drogę.
Wtedy też odwrócił się do Pustelnika Nieznajomy i rzekł:
- Pustelniku, słuchaj. Na tobie zadanie, na ciebie dziś spadło, masz kózkę odszukać, ziarenko odnaleźć i karłu spokój zmącić. Lecz wiedz: strzeż się rad, trzymaj z dala od napotkanych... Wola - twój wróg, pośpiech - zły doradca, przypadek - przyjaciel, cierpliwość cię ukochała; ptaszek zaś niech przewodnikiem będzie twym....
Powiedziawszy to, odwrócił się, w stronę skąd przyszedł Karlik odszedł i zniknął niepostrzeżenie.
Cicho zapadała noc. Trawy i ciszej traw, gałęzie i wyżej gałęzi, liście, drzewa - wszystko to zawisło w ciszy jak w powietrzu – żadnego dźwięku, żadnego szelestu, żadnego ptaka, żadnego ptasiego szczebiotu i żadnego ruchu. Las stał bez oddechu i tak cicha i ciemna weszła w niego noc: spokojnie i boso, ze świętości w najświętszą świętość, z lasu w modlitwę, i w ciszy modlitwy Pustelnika na kolanach zastała.
A Pustelnik klęczał i modlił się:
- Panie lasu i leśnej tej modlitwy, ukaż mi moje drogi.... przyślij mi moją kózkę - obrońcę i towarzysza... a strzeż mnie przed błędami, przed próbami i przed cierpieniem.... i daj mi usłyszeć ptaszka głos - doradcy mego i przewodnika....w lesie tym i w leśnej ciszy daj mi znak.
Pomodlił się Pustelnik, ale z kolan jeszcze nie wstał. Las stał już całkiem cichy i ciemny, jakby czekał ze swoimi drzewami i  trawami na odpowiedni moment. I dał się słyszeć głos; z lasu, z głębi, z nocy, z ciszy ptaszek zaśpiewał na całe gardło:
-           Ćwir, ćwir, ćwir - dzięki za dzisiaj, radość na jutro, słońce zachodzi, słońce też wstanie, światło na niebie, jadło na ziemi, a las by chronić ptaki i gniazda....Ty Pustelniku już nie martw się, pozostań i zanocuj tu, i pewny bądź, spokojny bądź, bo ptaszek nie opuści cię...
Odśpiewał, cicho machnął skrzydłami i już poleciał, już go nie było.
Podniósł się tedy Pustelnik z kolan, za miejscem na nocleg rozejrzał; popatrzył spokojnie i pomału dookoła, a znalazłszy zatrzymał się cicho i położył.
Tej nocy spał Pustelnik pewnie i dobrze. A o poranku, gdy słońce stało już wysoko na niebie; do lasu wdarły się pierwsze świetlanozłociste pasy – spotkały  się na twarzy Pustelnika ogrzewając go i budząc, budząc i ogrzewając, by w końcu - ufnie, dobrodusznie i świetliście - w nowy poranek go obudzić. A kiedy otworzył oczy, ujrzał niespodziewanie u swego boku kózkę. Blisko przy nim, cicho przy nim, leżała sobie z otwartymi oczami, patrząc mu porannie i poddańczo w oczy, jakby długo już, od brzasku, na jego przebudzenie czekała. I zerwał się Pustelnik, usiadł, kózkę za łeb wziął i, szczęśliwy, począł ją delikatnie drapać i głaskać: koza, kózka, przyjść kózka....
Ptaszek czekał już na Pustelnika pomiędzy liśćmi i wkrótce zaśpiewał:
- Ćwir, ćwir, ćwir i wszystko jasne, nowy wstał dzień, życzenie spełnione przez ptaszka w mig, on chroni, pomoże i nie okłamie. A teraz wstań i w drogę rusz.
Wstał więc Pustelnik z legowiska i wcześnie, wesoło, lasem i z nadzieją w dalszą drogę się udał.
I szedł tak Pustelnik z lasu w las, z gęstwiny w gęstwinę, z miejsca na miejsce, z kózką przy boku, z kózką - towarzyszem, a końca lasu nie widać, a drzewa - po horyzont.
I tak minęło trochę czasu. Dzień tu, noc gdzie indziej, bosy i obdarty, wędrował Pustelnik całymi dniami przez cichą leśną ziemię, drogę sobie pomiędzy miękkimi i delikatnymi liśćmi i suchymi gałęziami drzew torując, cicho, w zamyśleniu, niechętnie i niechcący strasząc wygrzewające się leśne węże. Wiewiórki i zające słysząc jego kroki nadstawiały uszu, na drzewie lub za drzewem się zatrzymywały, patrzyły, przysłuchiwały się wystraszone, by potem gwałtownymi susami zniknąć gdzieś w gęstwinie.
A Pustelnik i kózka szli dalej - jedno przy drugim, czasem jedno za drugim, słowa nie mówiąc, za siebie się nie oglądając, nie zatrzymując się - każde sobą zajęte, jedno o drugim zapomniawszy. Zapomniał o nich też i ptaszek: znaku nie dawał, ni razu - rano, ni wieczorem - na drzewie się nie pokazał, za dnia nie budził, nocą nie pocieszał, cały ten czas dobrym słowem nie pomagając... Zrezygnowani i bez wskazówek, zapomnieli prawie o drodze i celu; niejako z przyzwyczajenia, bezmyślnie wlekli się dalej, nie wyglądając już rozwiązania.
Ale razu pewnego – był cichy i wczesny leśny poranek. Słońce dopiero co wstało ponad lasem. Pustelnik i kózka właśnie ruszyli w dalszą drogę, gdy nagle wyszli nagle na małą leśną polanę. Otoczona przez las, wolna od drzew, porośnięta była tylko wysoką,  zieloną trawą. Zatrzymali się, rozglądnęli, i ciekawie, nienawykli, poczęli się z radością wolnemu od drzew miejscu przyglądać. I gdy tak sobie stali, z lasu po przeciwnej stronie wyłonił się Karlik i w ich stronę się skierował... Podszedł i zapytał Pustelnika:
Pustelniku, a dokąd to z kózką?
Odpowiedział mu w zamyśleniu Pustelnik:
Dokąd? Tam gdzie wołają...
A co taki smutny?
Droga nieznana. A ptaszek nie przybywa.
Przystąpił tedy hardo Karlik do Pustelnika, spojrzał mu poważnie z dołu w oczy i tak rzecze:
Pustelniku, ty głupcze! Ptaszek nie żyje! Czekasz na próżno!...
Nu?
Wierz Karlikowi, bo las jest Karlika, a las niech mi świadkiem: Nieznajomy: zdrajca, Nieznajomy: kłamca... Tu Kiep maczał palcem tu Błazen podszeptał: z Karlikiem w lesie chcą cię skłócić. Napróżno starania! Spluń i wiedz: - I tu Karlik jeszcze ostrzej przystąpił do Pustelnika i jeszcze poważniej w oczy mu spojrzał – wiedz, twój ptaszek nawet gdyby żył, to Karlik ma sieć, na dużych i małych, i sług bez liku, co wolę spełniają, a wszyscy rozkazów słuchać gotowi – nie ma już ptaszka, ptaszek jest martwy!
Jest co?
Spójrz... Pustelnik podniósł w górę oczy i zobaczył:
Na miejscu pustego placu stał teraz przepiękny pałac... O poranku i w świetle poranka, z bramami i oknami... Dziedziniec, pałac i wszystkie budowle spoczywały o poranku i w ciszy i spokoju gości do wnętrza zapraszały. W pałacu panowała cisza. Wysprzątany i przygotowany podwórzec był tak cichy, że pustka aż w nim dźwięczała. Otwarta i gotowa była także mała furtka w bramie... Szczerze i z rozmachem wskazał Karlik Pustelnikowi furtkę i rzekł:
Do środka!
Już chciał Pustelnik za Karlikiem podążyć, na dziedziniec wkroczyć, do pałacu wejść i dać odpocząć zmęczonym po długiej podróży członkom ... Stanął jeszcze na moment, jakby myślał jeszcze i nad czymś się zastanawiał... Wtem przypomniał sobie radę Nieznajomego, którą ten mu przed odejściem udzielił: „Trzymaj się z dala od napotkanych”. I obrócił się nagle z impetem, i szybko, gwałtownie kózki oczami poszukał. Ujrzawszy, za rogi wziął i powiedział:
Chodź kózka... Nie tu dane nam odpoczywać...
I w tej samej chwili z lasu i z leśnej gęstwiny wyleciał ptaszek, obok Pustelnika, przed samymi jego oczami przeleciał. I szybko, szybko, machając skrzydełkami wleciał w las po przeciwnej stronie... A kiedy Pustelnik odwrócił się w stronę Karlika, po Karliku i po pałacu nie było już śladu: plac stał dalej cichy i pusty, otoczony lasem i porośnięty wysoką trawą...
Uspokojony i zadowolony zapuścił się Pustelnik w las po drugiej stronie, by wzmocniony i wesoły porannego śpiewu ptaszka wysłuchać:
Ćwir, ćwir, ćwir – chwała, chwała, bo pierwszy raz przeminął już. Taki będzie drugi raz, tak ma być i trzeci raz... I zawsze idź za kózką swą, i kózkę swą pod ręką miej, a wszystkie próby przebrniesz w mig. I pierwszy raz i dwa i trzy, ty w drogę rusz i prawdę znajdź... A teraz idź i dalej idź, a ptaszek nie zapomni cię”...
Odśpiewał i nie zatrzymał się dłużej.
Pocieszony i pełen entuzjazmu wyruszył Pustelnik w dalszą drogę, radosny i wesoły podśpiewywał sobie coś pod nosem, zatrzymywał się też od czasu do czasu, zrywał spod nóg rosnące na ścieżce leśne kwiaty i przytykał je sobie do nosa, cały czas też o kózce pamiętając: gdy trochę w tyle została, odwracał się i czekał aż spośród drzew się wyłoni. Zrównawszy się z nią, przygarniał do siebie, z wdzięcznością i zadowoleniem spoglądał, głaskał i tarmosił:
Tak kózka, kózka. Dobra kózka...
Tak minął dzień, potem drugi i trzeci... W lesie za dnia, w lesie w nocy. Pustelnik i kózka byli coraz bardziej milczący i smutni; cisi i bezradni wlekli się między leśnymi drzewami – w głąb i w głąb, i coraz dalej i dalej – a ptaszek znowu o wędrowcach zapomniał... Zamknął się Pustelnik w sobie, zmęczony i opuszczony dalszej drogi wyglądał, a wędrówka coraz bardziej bezsensowna i pusta mu się teraz wydawała: co raz to pojawiały się przed nim nowe ciernie i przeszkody, a zwisające z drzew niewinne suche gałęzie czepiały się go, drapały i szarpały...
Do kózki również stracił Pustelnik cierpliwość: szedł jak zawsze przed nią, nie oglądając się za siebie, nie pocieszając jej, uwagi wcale nie zwracając: idzie – to idzie, nie idzie – musi... Kózka także to wyczuła: przez cały czas jakby starała się nie rzucać Pustelnikowi w oczy. Cicho, smętnie i w pewnym oddaleniu szła tak z tyłu za Pustelnikiem, jakby winna się czuła, a Pustelnika samego w złym i w złości zostawiała...
Aż pewnego razu... W nocy... Pustelnik dowlókł się zmęczony i zmordowany po długim i pustym dniu wędrówki na jakieś miejsce, do snu się ułożył i właśnie zasnąć chciał. Lecz gdy tylko zamknął oczy, słyszy, jak niedaleko od niego, na ziemi i między leśnymi liśćmi coś zaczęło kopać – coś szurać, przesypywać ziemię i gramolić się. Skradając się cicho i ostrożnie wyszły z ziemi dwa skrzaty i usiadły na progu norki... Cisza. Siedziały tak sobie parę minut i milczały. Ale wkrótce obrócił się jeden skrzat do drugiego i rzecze:
Nie wiesz może, człowieczku, co u naszych się dzieje? Słyszałeś może co nowego?
Słyszałem – odrzekł drugi.
Co?
Nasi się śmieją...
Z czego?
Opowiadają historię.
Historię?
Tak, o głupcze co głupca szukał... Mówiono mu, znajdzie, szczęśliwym go uczyni: głupiec bogaty, głupiec dobry, a talary z rękawa mu się sypią... Poszedł go szukać...
Nu?
Cały świat przeszedł, we wszystkich krajach szukał, u wszystkich uczonych był, mędrcy rady mu dawali i nic: głupca i tak nie znalazł.
To była przypowieść człowieczku. A morał?
Po lesie już od dawna kręci się Pustelnik... Nieznajomy go powołał, ptaszek mu obiecał, ziarna szuka...
Nu?
Z ziarnem to też jest historia... Nasi opowiadają: był sobie skrzat, historyjkę z nieba raz usłyszał, do nieba go ciągnie. Poprosił naszego króla, ten dał mu swojego orła. Poleciał z nim orzeł, lata i lata po świecie... i ... do dzisiejszego dnia i aż do dzisiaj – o skrzacie żadnych wieści... Mówią: skrzat wracać już chce... Wygląda na to, że do nieba nie dotrze...
Dlaczego?
Niebo, człowieczku, zmyślone...
A morał?
Morał, człowieczku, to ziarno.
A ty, człowieczku, co ty byś Pustelnikowi powiedział?
Ja – tak: „Piwnice bogate, złota tam bez liku, ty – bogatszy od nich, z końca świata w drugi koniec szukać nie ma czego, już jesteś na miejscu... Nie chodź, nie szukaj...”
Powiedziawszy to posiedział jeszcze skrzat z drugim w ciszy na skraju norki. Ale zaraz znowu dało się słyszeć kopanie pośród opadłych liści, obaj główki nad jamką pochylili, miejsce powrotu przygotowali, najpierw jeden potem drugi do jamki wpełzli, zasypali, i cisza, i już ich nie było...
Cicho i wieczornie spoglądało niebo pomiędzy drzewami. W lesie było bezwietrznie, powietrze nawet nie drgnęło. Drzewa stały jak skamieniałe – nie poruszyła się gałązka, nie zatrząsł się listek, wszystko lesie gotowało się do snu i przed snem milkło.
Pustelnik leżał tak z otwartymi oczami i myślał sobie – a może, Pustelniku, skrzat miał rację? A może wszystko to tylko czary, kłamstwo i zwodzenie? Już chciał Pustelnik odwrócić się do kózki i powiedzieć: „Głupia koza! Oszukali nas...” Pomyślał jednak jeszcze chwilę i powstrzymał się, aż przypomniał sobie słowa Nieznajomego: „Strzeż się rad” . W tej samej minucie usłyszał szelest liści z pobliskiego drzewa. To ptaszek przyleciał i tak zaśpiewał:
„Wieczorem, wieczorem, gdy wszystko śpi, gdy każdy zapłatę ze dzień otrzymuje – bo w głębi nocy, nagroda; on jeden nie: samotnie trwa i bez pochwały, opieki, i pociechy brak, i znikąd ich – nikt nawet słowem nie wspomni go – zapomniał tak już cały świat – lecz wiedzieć ma: że nie jest sam, bo oczy są, co śledzą go. I wierzyć ma, i myśleć ma: kochany jest, sprawdzany jest, wybrany jest specjalnie tak, by czujnym być, by w nocy trwać, i w gwiazdy patrzeć bez zazdrości, bo równy przecież nie jest im... Ćwir ćwir ćwir – i wierzyć masz, Pustelniku, nie słuchać rad, co daje wróg, wysłany tu, na dr ogę twą, każdemu co sprawdzany jest, trudności co wstrzymują go, zesłane są z podziemnych sfer... I wzmocnij Pustelniku się, by gotów być ostatniej z prób, co czeka cię za jakiś czas... Pomyślisz tak: przepadło już, pomocy brak i znikąd jej, a wyjścia też zamknięte już. Lecz nie martw się, lecz nie martw się! Bo wiedzieć masz, że ptaszek nie zapomni cię...
Zaśpiewał tak ptaszek i cicho, bez szelestu, bez trzepotu skrzydeł zniknął gdzieś między drzewami.
Uspokojony i radosny leżał Pustelnik na swoim posłaniu. Dumał tak, pocieszające słowa ptaszka przemyśliwał i w chwilę potem na bok się obrócił, oczy zamknął i spokojny, i w nocy chroniony usnął.
I tak przeszedł Pustelnik drugą próbę, tak też trzecią...
I zdarzyło się, że ptaszek po raz ostatni na czas jakiś Pustelnika opuścił, a Pustelnik z kózką błądzili tak długo – długo – bez sensu i celu, bez pociechy i nadziei, opuszczeni i załamani, zapomniani i samotni. Pewnego razu, w upalny dzień, Pustelnik położył się w lesie - zmęczony i wykończony, bez myśli i sił - zasnął... Ile tak spał – czy dzień i noc, czy dwa dni i dwie noce – nie wiedział, czuł jednak we śnie jak jakaś dłoń dotknęła go i nocnie, z impetem budzić poczęła.
A kiedy otworzył Pustelnik oczy, w lesie zapadła już noc. Pomiędzy drzewami panowała straszna ciemność i niepokój jakiś: zimno wiał wiatr w górze między drzewami, w ciemności coś się działo, coś szeleściło, ale zobaczyć nie mógł nic – ni drzewa, ni korzenia, ni blasku, ni odblasku, ani obok siebie, ani dookoła siebie, ale coś było, coś się działo. Czuł tylko jak ktoś nad nim stoi i budzi:
Kto to?
Duch Lasu...
Czego chcesz?
Zaraz w lesie będzie burza...
Nu?
Chodź ze mną, ochronię cię...
A kózka?
Kózka zbłądziła... Chodź...
Nie idę...
I Pustelnik położył się z powrotem na ziemi i czekał...
Kilka minut milczał tak duch i myślał, zaraz potem kózkę złapał, za rogi ją chwycił, w ciemności Pustelnikowi do ręki przekazał.
A ty – powiedział do Pustelnika – siadaj.
I uklęknął duch w ciemności przed Pustelnikiem, na swój czarny, zwierzęcy, zarośnięty i włochaty grzbiet go wziął...
A w lesie coś szeleściło: drzewa w ciemności, las i wiatr, i coś się działo, coś się szykowało. A Pustelnik wjeżdżał na grzbiecie Ducha Lasu coraz głębiej i głębiej w gęstwinę, dalej w ciemność, głębiej w szelesty stamtąd dochodzące, cały czas kózkę mocno za rogi trzymając i nie puszczając...
W lesie szeleściło coś coraz mocniej i mocniej: ziemia i drzewa, a leśne wiatry duły i szumiały, szumiały i duły. Aż nagle... W lesie błysnęło... Iskra i piorun, grzmot i błysk – i las ukazał się na minutę cały oświetlony piekielnym jakimś ogniem...Pustelnik zadrżał i  kózkę z ręki wypuścił... W tym momencie zniknął Duch Lasu spod Pustelnika... A Pustelnik stanął jak wryty na ziemi... Po błysku zapanowała na minutę zupełna cisza, aż nagle-
Przed Pustelnikiem wyrósł znienacka wesoły i świetlisty pałac, z drzwiami, z oknami, ze światłem w oknach... A w oknach ukazały się postacie: kobiety i dziewczęta, głowa przy głowie, starsze i młodsze, ubrane i nagie, cielesne i pociągające, z winem i ze śmiechem, z głowami młodych mężczyzn przy nich i pomiędzy nimi...
W pałacu odbywała się właśnie nocna uczta... Wszyscy przypadli do okien i wesoło, i gościnnie, rozbawieni, rozochoceni i rozluźnieni machali do Pustelnika...
Cicho i podniośle, nocnie i smutno sączyła się z oświetlonych sal muzyka, mieszając się z nocą, światłem i cielesnością. Wypływała w las przez ściany i mury pałacu, by rozejść się pomiędzy drzewami...
Towarzystwo machało i wołało Pustelnika do siebie do góry, a Pustelnik stał na dole i patrzył zagubiony ku oknom. Ale wnet na wyższym piętrze otworzyły się gwałtownie drzwi, zwinnie i płynnie, szeleszcząc jedwabiem, zeszła ze schodów młoda kobieta, do Pustelnika podeszła i, pełna czaru i powabu, zapachem perfum i kobiecym wdziękiem go objęła i do góry zapraszała:
Za mną... Do nas...
Pustelnik nie ruszył się z miejsca, spoglądał tylko zmieszany ku górze ku oknom, stał tak i mamrotał: kózka... kózka...
Nagle zgasł nocny pałac, znikła też młoda kobieta – a Pustelnik pozostał w jeszcze większej ciemności i jeszcze silniejszej burzy i wietrze... Z nieba i z ciemności chlusnął nagle potok wody: ziemia i niebo, powietrze i drzewa utonęły w strumieniach ulewnego deszczu. Lało i grzmiało tak bez przerwy – z góry i z boków, a mokry i zmarznięty, opuszczony i prawie wbity w ziemię Pustelnik stał pośrodku – samotny w ciemności...
Znowu ukazał się pałac z młodą kobietą, znowu wołano, ale Pustelnik nie poszedł. Zaczęło się wszystko zmieniać z zawrotną prędkością: pałac – światło i deszcz – ciemność, deszcz - ciemność i pałac – światło... Raz, drugi, trzeci, aż – Pustelnik i tym razem wytrzymał...
A gdy po nocy i błądzeniu otworzył Pustelnik oczy, na świecie był jasny dzień. Stał już Pustelnik za lasem, a do jego boku tuliła się kózka. Przed nim rozpościerało się szerokie i jasne pole, a przez sam środek biegła w dal daleka i równa, wydeptana i poranna droga...
Ptaszek pokazał się na drzewie na skraju lasu i zaśpiewał:
Ćwir, ćwir, ćwir chwała i chwała, przetrwałeś wszystko i wszystko dobrze. Teraz w podróż nową rusz, na szukanie i na szczęście, do świętości droga twa, do ziarna błogosławiony... Odtąd nie ja cię już prowadzę, bo przechodzisz pod władanie księżycowej tej postaci, gdy zapytasz jej wśród nocy, ona drogę dobrą wskaże, jej wysłuchaj i jej słuchaj. A teraz: błogosławiony bądź, z kózką przeznaczenie ci, twym do szczęścia towarzyszem.
 

********************************************************
 

I tak wyszedł Pustelnik z lasu o poranku. Wolny i szczęśliwy na daleką, wydeptaną i równą drogę się wypuścił, odprężony i odnowiony na spotkanie otwartemu i szerokiemu polu wyszedł. Co chwilę oglądał się w kierunku lasu, co za plecami, a ten za każdym razem coraz bardziej w tyle zostawał.
W południe, słońce stało właśnie pośrodku nieba, a pole pozostawało jasne i dalekie, ujrzał Pustelnik, że daleko, daleko w polu coś leży. Podążył Pustelnik w tym kierunku. Szedł tak i szedł i do rzeczy tej się przybliżał. A gdy tam dotarł, zobaczył na ziemi człowieka. Był to Wędrowiec leżący pośrodku pola przy studni, po dniu i dalekiej podróży odpoczywający. Zatrzymał się przy nim Pustelnik, na ziemi usiadł i zapytał:
Skąd to?
Wędrowiec skierował na niego spokojnie i pomału wędrowne spojrzenie i odpowiedział:
Z daleka.
A dokąd?
Jeszcze dalej...
Za czym?
Za starą zgubą.
Co komu zginęła?
Całemu światu – ziarno...
To idziemy razem?
Nie.
Dlaczego?
Przekaz jest... Jednego starca.
Że?
Że czczone są drogi, lecz święci wędrowcy, błogosławiony krok, lecz święty chód, a iść znaczy osobno.
Ale cel przecież ten sam?
Cel ten sam, lecz wędrowcy inni... A gdy szuka się inaczej, to i znajduje się – w postaci i w formie... I każdy na swój sposób, swój świat i swoje ziarno...
A studnia?
To studnia dziedzictwa: z pokolenia na pokolenie, z wędrowca na wędrowca, nasze zwierciadło i nasze odbicie...
Podniósł się Wędrowiec przy tych słowach, stanął, do studni podszedł, milcząc stał tak chwilę przy jej brzegu, pochylił się i cicho, w zamyśleniu w nią zapatrzył... Wtedy Pustelnik także z miejsca wstał, do studni podszedł i naprzeciw stanął. Zatopił wzrok w wodzie i spokojnie, pomału w głąb się zapatrzył... Patrzyli tak Wędrowiec i Pustelnik przez czas jakiś i przeglądali się, ale szybko o sobie zapomnieli, i każdy ze sobą i swoim odbiciem w swojej wodzie i w swoich myślach się pogrążył... Stali tak cicho. Długo, długo, jeden drugiego nie zauważywszy. A kiedy ocknął się ze swych myśli Pustelnik, Wędrowca w wodzie już nie zobaczył. A gdy skierował oczy ku polu, był Wędrowiec już daleko, podążał hen po polu, z kijem w ręku i torbą na plecach, długą i równą drogą w stronę horyzontu... Pustelnik też kózkę spod studni zawołał, na Wędrowca raz jeszcze spojrzał i w drugą stronę wyruszył, w swoją drogę i swój dzień...
Pole rozpościerało się tego dnia dalekie i opuszczone. Samotny i z kózką u boku kroczył tak po nim Pustelnik – cicho i w zamyśleniu, z pola w pole, z nieba w niebo i tak aż do zmroku, aż słońce zachodzić i w wieczór się przemieniać poczęło.
Od wschodu cichutko nadciągała już noc. Pole za plecami Pustelnika stawało się coraz ciemniejsze i ciemniejsze, w ciszy, i smutku na rozpościerającą się przed nim drogę spoglądało. A Pustelnik zamyślił się, dnia nie pamiętał, na drogę uwagi nie zwracał, jakby o noclegu zapomniał, tylko szedł tak i szedł, aż zapadła noc.
A kiedy zatrzymał się wreszcie Pustelnik pośrodku drogi, po polu i ciemności się rozejrzał, na nocleg miejsca poszukał, a nie znalazłszy - ku drodze, ku przeszłemu nagle się zwrócił i ujrzał:
W rogu nieba, w samym jego koniuszku stał wielki polny i kielichowaty księżyc, a w księżycu – Księżycowa Postać...
Równo i wyniośle spoglądała Księżycowa Postać na Pustelnika, przyglądając mu się już od dobrej chwili, z dala i z ciszy, spokojnymi oczami, czekała na niego cały ten czas i milczała... Cicho, w oczekiwaniu leżało dalekie i szerokie pole, nocnie milczały tam ziemia i niebo, a na niebie – Postać, a na ziemi – Pustelnik, stali tak jeden naprzeciw drugiego, czekali i przeczekiwali się...
Aż zawołała Księżycowa Postać:
„Pustelniku, pod moje przeszedłeś władanie, o ciebie teraz dbam, stań więc i czekaj... Obcyś wśród nocy, a noc wszystkim wnet zawładnie, na drogi wkroczy, na ziemi osiądzie, a głowa jej w chmurach. Odwróć się, z powrotem rusz, ja w polu ci poświecę i izbę wskażę, na nocleg jeszcze dziś... I wiedz: zostaniesz tam na razie, a bez mojej zgody się nie ruszaj. Osiądziesz tam z kózką, a kózkę masz chronić aż nie przyjdę, nie zawołam i w nocy nie rozkażę, w czasie, który za stosowny uznam... A teraz idź”...
Posłuchał Pustelnik Księżycowej Postaci, odwrócił się od niej, cicho na pole i wieczór spojrzał i zapuścił się wśród nocy w oświetloną blaskiem dal...
Pełniej i jaśniej wypłynął księżyc na niebo za plecami Pustelnika, świecąc tak i błyszcząc wschodził wyżej i wyżej w noc, miękko i świetliście ponad drogą płynął, a jego złoty i lekki blask po polu i polnej drodze szeroko się rozlewał.
Przez cały wieczór Pustelnik ani razu nie oglądnął się za siebie i nie odwrócił, przez cały czas czując księżyc i Księżycową Postać za swymi plecami. Strzeżony przez nich i oświetlany, szedł tak sobie i szedł, aż dotarł późno w nocy do jakiejś ruiny... Wtedy odwrócił się Pustelnik na chwilę do Księżycowej Postaci, z wdzięcznością i z cichym od siebie i kózki podziękowaniem na nią spojrzał, potem skierował się dalej w stronę ruiny, drzwi odnalazł i do środka wszedł...
 

********************************************************

I osiadł Pustelnik w ruinie. Spokojnie i powoli począł ją oglądać, ze wszystkich stron się przypatrywać, wszystko, co dla niego i kózki potrzebne na dłuższy czas przygotowywać, pomalutku, pomalutku do miejsca i otoczenia się przyzwyczajać i tak z dnia na dzień coraz bardziej i bardziej w ruinie osiedlać. Spokojny i pewny czekał Pustelnik na spełnienie obietnicy Księżycowej Postaci, a w międzyczasie wszystkie wieczory i poranki na cichej modlitwie na kolanach w ruinie i na polu spędzał, modlił się i modlił. Pomodliwszy się, wyruszał rankami z kózką, raz bliżej, raz dalej od ruiny się zapuszczając, chodził, trawy i ziaren szukał i na dzień, czasami na dłużej, zapasy i jedzenie zbierał i do domu zanosił.
I strzegł Pustelnik kózki, na chwilę z oczu jej nie spuszczał, od siebie oddalać się nie pozwalał, tylko z nią, na wszystkich ścieżkach i w każdym czasie.
Wieczorami, gdy słońce cicho za polem zachodziło, a ziemia i niebo wieczornie puste i dalekie leżały... Siadywał wtedy Pustelnik na progu ruiny, cicho i długo na zachód słońca spoglądał, patrzył i zamyślał się, by nagle macać koło siebie w poszukiwaniu kózki... Przestraszony, szukał wtedy oczami dookoła siebie, a ujrzawszy ją leżącą u boku, gładził, cicho, długo i szczęśliwie w oczy jej zaglądał, patrzył, by w końcu pochylić się nad nią i mówić: kózka, kózka... A co będzie, jak ziarno znajdziemy? Czysto i ufnie spoglądała kózka w oczy Pustelnika i szczerze, bez fałszu wzroku z niego nie spuszczała.
A słońce zachodziło. Pole i okolica były ciche. Pustelnik wstawał wtedy z progu, kózkę przodem puszczał, potem sam próg przekraczał, drzwi zamykał i do nocy i noclegu w ruinie się gotował.
Aż razu pewnego: w nocy... w ruinie cisza i ciemność... Pustelnik śpi i śni mu się:
Osada... a pośrodku osady... drzwi stajni się otwierają... bydło na dzień na paszę wychodzi... Konie już rżą, krowy i byki ryczą, owce i kozy beczą... a pastuch już w drodze... I oto otwiera się brama, i – słyszy pukanie...
Kto tam?
Pastuch.
Czego chcesz?
Kózkę twą do stada.
Zaraz...
Pustelnik zrywa się wtedy we śnie z posłania, podchodzi na ślepo i śpiąco do drzwi, otwiera je i widzi: oj, nie... To był tylko sen... Na zewnątrz jest jeszcze noc. Wraca tedy Pustelnik z powrotem do izby, obok kózki się kładzie, nie śpi więcej, leży tak koło niej, rozmawia z nią i przemawia tak do świtu...
*                                  *                                  *
Lato było na świecie, gdy Pustelnik do owego pola i ruiny dotarł. I oto – pomału i niepostrzeżenie – lato miało się ku końcowi. Już spóźnione i zaspane wstawało słońce w nowy poranek, wczesne i blade na firmamencie zasiadało, i zaczynała się robić jesień, podkradając się tak bliżej i bliżej...
W takie ciche jesienne księżycowe wieczory stawał Pustelnik w polu, godzina za godziną, całymi wieczorami i nocami na Księżycową Postać spoglądał, spoglądał i dumał: - Może już nadszedł czas... A może już teraz w jesień i w dalszą drogę wyruszyć powinien. – Księżycowa Postać spoglądała na niego długo, równo i obojętnie, milczała, słowa nie powiedziała, ani na tak ani na nie...
Zrozumiał Pustelnik, że czas jeszcze nie nadszedł, począł w swojej ruinie do jesieni się przygotowywać i na deszczowe dni, na deszczowe noce się chować i zamykać; wchodził i zasiadał tak z kózką.

********************************************************
 

A na polu na zewnętrz poczęło padać. Smutno i zimno, pomału i z czasem, na długo się zaciągało. I tak płynęły dni: deszcz – dzisiaj, deszcz – jutro, i tak bez przerwy, tak bez końca, dniem i nocą, niebo i chmury, chmury i pola.
I nastały długie noce, Pustelnik siadywał przy ogniu płonącym w maleńkim palenisku, siedział, na coś patrzył i myślał, u stóp jego leżała kózka, a Pustelnik cały czas nie przestawał jej głaskać... Cicho i w zamyśleniu, sam tego nawet nie zauważywszy – po łbie, po grzbiecie, z dołu do góry, z góry do dołu, pomalutku, pomalutku, ręką po rogach jej wodził...
I tak przeszła jesień – dzień za dniem, tydzień za tygodniem, miesiąc i więcej... Aż kiedyś... Pustelnik siedział sobie właśnie zamyślony w nocy przy ogniu, gdy nagle uderzył w drzwi podmuch wiatru i ulewa, stuknął i skrzypnął:
Pustelniku, co tak siedzisz?
Wystraszył się Pustelnik, z miejsca zerwał, rozbudzony i, zdziwiony odgłosów z zewnątrz i z pola nasłuchiwać począł. Stał tak i stał... Po chwili, gdy nikt drzwi nie otworzył, znów do ognia wrócił, usiadł i dalej w swych cichych, wieczornych myślach się pogrążył. I znów wiatr i stukanie:
Pustelniku, co tak siedzisz?
Tym razem gwałtowniej zerwał się Pustelnik z miejsca i bardziej niż wcześniej wystraszony, wzrok ku drzwiom skierował. Trzeci raz... I otworzyły się cicho drzwi, i jakiś podróżnik się w nich pojawił. Mokry i zziębnięty, nocny i otulony stał tak Podróżnik przez chwilę w progu, milczał, rozglądał się i z miejsca nie ruszał... Kilka minut, i wszedł Podróżnik do izby, do kąta podszedł, z pleców wcześniej worek zrzuciwszy, kij w kącie postawił, pas rozpiął, płaszcz zdjął i sam z siebie, nie pytając, jak we własnym domu legowisko do snu przygotował...
Pustelnik stał cały ten czas, na wędrowca spoglądał i na jego słowo czekał. Podróżnik przygotował wszystko do noclegu i rzekł do Pustelnika:
Pustelniku, spać...
Kto ty jesteś?
Posłaniec.
A dokąd w taki czas?
Z zadaniem.
Od kogo?
Od Tego Co Wszystko Obwieszcza.
I co chcesz powiedzieć?
Na te słowa odwrócił się Podróżnik, nic nie powiedział, na posłaniu się wyciągnął, ułożył się tam, przykrył i zasnął. Długo i w zamyśleniu stał Pustelnik przy posłaniu wędrowca, obco i z daleka spoglądał na jego leżące ciało, by w końcu odejść i spać się położyć.
Sny przez sen, kręciło i plątało się coś Pustelnikowi tej nocy: pole i ziarno, śnieg na polach... A śnieg pokrywa wszystko, a ziarno sobie leży... I zimno jakoś Pustelnikowi we śnie było; drżał i kręcił się noc całą. A rankiem, kiedy Pustelnik na nowy dzień oczy otworzył, i w ruinie się rozejrzał, po posłaniu Podróżnika nie było już śladu... Pustelnik poczuł zimną i zimową pustkę poranka. Ruina była jaśniejsza niż zwykle. Szaro i smutnie zaglądało do środka okno – przez noc spadł na świat i na zimę pierwszy śnieg...


I przyszła zima, i zadomowiła się.
Śnieg przez śnieg, białe pole na białym polu... A pod niebem szalały zawieruchy, pole i dal wiatrami zawiały, kręciły się jakby coś do roboty miały, całymi dniami – rankami i wieczorami – pod horyzontem pracowały, wiały i zawiewały, gromadziły się i od nowa, i coraz bardziej i bardziej, zimowo i na polu wszystko na zimę gotowały. A ziemia stała się sucha, twarda i dźwięcząca, a na ziemię spadł miękki i młodziutki śnieg, i wzdłuż i wszerz, na mile i na miesiące na zimę się ułożył... Ruina Pustelnika stała sama jedna pośrodku pola, przykryta i przysypana, zaśnieżona i opuszczona ledwo – ledwo z ziemi wystawała.
Całymi dniami siedział teraz Pustelnik z kózką w ruinie, cicho i zimowo wieczory przy palenisku przesiadywał, rzadko – rzadko coś się odzywał, rzadko się oglądał i jeszcze rzadziej z ruiny wychodził. Wichury i zawieruchy szalały po polach, mróz i zimno panowały pod niebem, a Pustelnik stał cicho i długo przy zaśnieżonym oknie w ruinie, patrzył i wyglądał, słuchał i przysłuchiwał się, a pole zawiane, zimą przysypane: ni dzwonka, ni sań, ni przechodnia, ni wędrowca, ni śladu człowieczego...
Aż pewnego razu... Była mroźna i księżycowa zimowa noc. Po długim siedzeniu w izbie wyszedł sobie Pustelnik przed drzwi, kroku nawet nie zrobił, tylko zachwycony stanął... Jakby właśnie na to czekał i od dawna już się przygotował, wysoko na niebie, dokładnie naprzeciwko drzwi wisiał pełny i jasny księżyc, a w księżycu – Księżycowa Postać. Postać spojrzała na Pustelnika i rzekła:
Pustelniku, w tym samym czasie, na tym samym miejscu – jutro...
Cicho i długo stał tak Pustelnik naprzeciwko Księżycowej Postaci, o nic nie pytając, wyjaśnień nie żądając, aż w końcu, bez niczego i niczego się nie doczekawszy, odwrócił się i z powrotem do ruiny wszedł.
I tak przeszła noc, po niej dzień, a następnego wieczora, gdy Pustelnik o ustalonej godzinie wyszedł, na miejscu swym stanął i oczy na Księżycową Postać skierował, odezwała się do niego Postać w te słowa:
Pustelniku, niedaleko w polu, w polnej jaskini, mieszka Czarownica... A w jaskini Czarownicy – sługa; a sługa ten – jak ręka jej, prawica co na wieczny czas... Lecz jutro trafi sługa jej w okrutnych biesów moc, uwolni się, wykupi się i panią swoją pośle... A ona zła, na służbie jest u biesów... Wypuści sługę z biesów łap i bajkę im opowie, co koniec sam, dopiero tam na miejscu się wydarzy, na miejscu tym, gdzie biesy są... Gdybyż biesy wiedziały! A teraz słuchaj Pustelniku: gdzie słoma leży, na polu w śniegu, słomiany krąg, światełko świeci, światełko w samym środku, tam szukać masz, tam znajdziesz też rzecz, której teraz szukasz... I jeszcze wiedz: tak w drogę rusz, błogosławiony bądź, uświęcony bądź, a jutro znak otrzymasz, do ciebie przyjdzie, zawoła sługa, a miłość będzie cię prowadzić – kózka twoim przeznaczeniem”.
Wysłuchał Pustelnik, cicho i po raz ostatni pożegnał wzrokiem Księżycową Postać, jeszcze raz spojrzał, zrobił kilka kroków do tyłu, odwrócił się i wszedł do izby.
I przeminęła noc, i przyszedł ranek. I stało się, tylko gdy zapalił Pustelnik wieczorem ogień, spostrzegł od razu, jak kózka wyskoczyła nagle z jej kąta, wyskoczyła, moment jak wryta stała, by za chwilę począć niespokojnie i nerwowo po izbie skakać– z miejsca na miejsce, od ściany do ściany, stawała, od ściany się odwracała, do drzwi przyskoczyła, dygotała na całym ciele, by za chwilę odejść od odrzwi drżąc w dalszym ciągu. Chodząc tak podchodziła co jakiś czas do Pustelnika, stawała naprzeciwko, w twarz mu się patrzyła, cicho napominała, czegoś oczekiwała, by potem – nie doczekawszy się – dalej miotać się, niezadowolona i niespokojna, po izbie. Raz, potem drugi – i cały czas więcej i więcej, ciszej, błagalniej, niezrozumiana, miejsca sobie znaleźć nie mogąc.
Pustelnik spoglądał za nią przez cały czas, wodził za nią oczami po izbie i z kąta w kąt, spoglądał, dziwił się i swojej zawsze spokojnej i biednej kózki teraz nie poznawał i nie rozumiał:
Kózka, kózka, co z tobą, kózka?
A kózka nie spoczęła, dalej i dalej, godzina za godziną... Smutnie i chmurnie z oczu jej patrzyło, zagubiona i bezradna miotała się po izbie, po klepisku i podłodze, od kątów i belek się odbijała, oczami szukała, nozdrzami węszyła. Aż w końcu – osłabiona i niezrozumiana – podeszła do drzwi, hardo i w milczeniu głową ku wyjściu się skierowała i stanęła tak cicho i wyczekująco... Minęła godzina, następna, a ona przez cały czas trzymała jednakowo głowę i czekała, i nasłuchiwała.
I tak minęło pół nocy, aż nagle – dało się słyszeć pukanie do drzwi... To pukał do Pustelnika sługa Czarownicy:
Pustelniku, już czas!
Gwałtownie i z impetem stuknęła kózka w drzwi, jakby chciała powiedzieć: Idziemy! I zaraz do Pustelnika się odwróciła:
Pustelniku, chodź...
Pustelnik od razu, z miejsca kija i torby poszukał, na siebie zarzucił, kij do ręki wziął, szybko i w pośpiechu po raz ostatni na ruinę spojrzał i zaraz potem drzwi otworzył i na zewnątrz wyszedł...
I gdy tylko zamknęli za sobą drzwi i na pole spojrzeli, od razu zobaczyli –wysoko, pod sklepieniem nieba, pod księżycem i pod jego blaskiem leciała na miotle stara i pomarszczona Czarownica, i z góry, z blasku, na pole, na śniegu i w dalekim śniegu gdzieś za horyzontem zniknęła...
Kózka odwróciła się do Pustelnika, głową na miejsce, gdzie znikła Czarownica, wskazała i wyruszyli oboje, wesoło, podniośle i pełni nadziei, w drogę...
A kózka biegła pierwsza, co chwila głową i kopytami w śniegu kopała, niecierpliwie czekała na niego, a zrównawszy się, biegła dalej – na przedzie przed nim, śpieszyła się i wołała, wołała i śpieszyła, godzinę, dwie, trzy, szła tak i szła, aż nagle...
 

********************************************************


I przerwała Czarownica w tym miejscu tak długo opowiadaną bajkę, zamilkła i cicho, nieobecnie, długo zapatrzyła się na coś na horyzoncie... Biesy to wyczuły, przestraszyły się, rozglądały się jeszcze nie wierząc, aż poczęły niespokojnie, w pośpiechu, zły koniec przeczuwając, Czarownicę budzić:
Nu, nu? A koniec Czarownico?
Już zaraz, już zaraz... I Czarownica jeszcze ciszej i jeszcze dalej w horyzont się zapatrzyła. Aż nagle...
I zerwała się Czarownica, podniosła, i nieswoim głosem, całą sobą, z impetem zakrzyknęła:
Chłopaki! Siedzicie na tym! – I jeszcze wyżej:
Biesy! Pustelnik idzie!
Zryw – i poderwały się biesy w panice i przerażeniu, każdy sobie, szybko i nie oglądając się, każdy w inną stronę pola uciekł... Czarownica siadła po chwili na miotłę i wzniosła się z powrotem do księżyca i księżycowego blasku. Słoma w kręgu i światełko w kręgu zostały same na polu...
A Pustelnik dotarł do ziarna.
 


[ modified 20-02-2006 | Content © Dariusz Dekiert